Pierwotnie moja obecność na tym wortalu wzięła się z wyszukiwania "socjologii" do egzaminu z metodologii, więc banalnie jak widzę tu statystykę; uwiodł mnie program katalogowania forum - mój ulubiony, czytelny, łatwy w obsłudze, i poniekąd nędza witryny - muszę mieć ducha opiekuńczego w sobie. Potem zapomniałam o istnieniu tego miejsca, bo nic stąd nie napływało do skrzynki (w ogóle mnie stąd usunięto - i dobrze, bo za bardzo raczyłam ludzi swoimi problemami rodzinnymi). Aż kiedyś zahaczyłam w jakimś nadawaniu masowym o Socjopata, a ten jak zwykle przerażony, że go żona przyskrzyni na korespondencji z babą, zbył mnie, że powinnam tu na forum... Okazało się uroczo, bo powitał mnie uwodzicielski Wituś. I tak zaistniała moja obecność wtórna.
Podjrzewam, że jestem w tym miejscu największym starociem, jeśli idzie o wiek własny, ale ani mi się śni tu komuś matkować. Na studiach, które mi się ułożyły z ludźmi mniej więcej o 20 lat ode mnie młodszymi (inne kierunki mają mieszanki, a ja jakoś jestem rodzynką), odkryłam w sobie cudowną cechę - że jestem zboczona i w ogóle mi nie przeszkadza dostawianie się do mnie chłopców w wieku nieregulaminowym. W każdym razie nie przeszkada mi to w tym sensie, że mają ze mną tak samo ciężki żywot jakby byli moimi rówieśnikami.
Moja uczelnia zgodnie z adresem (warszawskim) to tylko budynek kościoła i nic więcej. W praktyce jesteśmy zakamuflowani w całkiem innej miejscowości nawet. Nie mam żadnych koszmarów w zwiąku z tym, że jest to szkoła z imieniem księdza w nazwie

, więc biorę to za dobrą monetę - że mogę się jej trzymać. Przekrój osobowy mojej niewielkiej grupki jest różnorodnością nie do opisania. Dewoci, prawiczki, alfonsi, przestępcy gospodarczy, szpiedzy, sataniści, narkomani, pijacy i muzycy... Rozmarzyłam się, bo sama komponuję amatorsko.